Wykonanie strony | The Best Projects

S.01 E.22 KIEDY ZAKOŃCZYĆ ZWIĄZEK? - Podcast do przeczytania
Podcast nieBEZPIECZNE ZWIĄZKI
Podcast nieBEZPIECZNE ZWIĄZKI

Podcast do przeczytania

24 października 2023

S.01 E.22 KIEDY ZAKOŃCZYĆ ZWIĄZEK?

Opis

 

Kiedy zakończyć związek? Gdy kończy się miłość? Gdy w nim cierpimy? Czy gdy daliśmy już wszystkie możliwe szanse naszej osobie partnerskiej? Bardzo ważnym aspektem w byciu razem jest świadomość, że nasze potrzeby są zaspokajane. Kiedy tak się nie dzieje, zaczynamy się zastanawiać, co dalej, jak sobie pomóc...

Oprócz zaspokojonych potrzeb niezwykle ważne są również nasze emocje. Odpowiedzmy sobie na pytanie, czy wciąż pozostajemy w relacji z miłości czy może już tylko z sentymentu lub poczucia obowiązku? Związek powinien być przede wszystkim źródłem szczęścia i miłości. Niestety, czasami wywołuje w nas zupełnie inne uczucia – złość, smutek, lęk. W rezultacie staje się więc źródłem frustracji, dlatego coraz częściej zaczynamy myśleć o jego zakończeniu. Decyzja o rozstaniu zawsze jest bardzo trudną decyzją. Jednak, gdy związek staje się przede wszystkim źródłem cierpienia i silnego, wewnętrznego napięcia, czy innych negatywnych emocji, rozstanie może być najlepszą decyzją.

 


 

Związek powinien być dla nas źródłem radości. Powinien być taką relacją, która pozwala nam na rozwój emocjonalny, na rozwój jako partnerów, rozwój naszej osobowości. Ale nie zawsze tak się dzieje. Czasami dochodzimy do takiego punktu w relacji, kiedy…

 

Pora odejść.

 

Tak, a przynajmniej przychodzi nam do głowy taka myśl, że może będzie lepiej, jeśli się rozstaniemy. Nie zawsze mamy na to odwagę.

 

I czasami jest to wolna myśl, nie podyktowana żadnymi szczególnymi zachowaniami.

 

Ale podświadomymi jakimiś sytuacjami, myślę.

 

Bardzo często też bywa tak, że podczas kłótni jest takie „targowisko” pt.„Odejdę od ciebie”. Nazywam to targowiskiem, bo to często jest komunikat, który zatrzymuje partnera, ale nie ma nic wspólnego z odchodzeniem. Jest to tylko próba przekroczenia granic i próba stawiania swojego zdania jako ważniejszego.

 

Czy to może być szantaż emocjonalny?

 

Często tak. Często też jest to próba sił – na ile mogę przekroczyć granice mojego partnera? Czasami bywa tak, że partner bądź partnerka mówią „odchodzę” i nagle następuje koniec kłótni, czyli ten komunikat zdaje egzamin.

 

A jeżeli partner powie: „Proszę bardzo, droga wolna, możesz wziąć największą walizkę”?

 

Jeżeli jest to kłótnia, rozpoczyna się kolejny ładunek emocjonalny typu: „ty mnie nigdy nie kochałeś, nigdy nie chciałeś, żeby nastąpiła zmiana naszych zachowań, naszych emocji, dla ciebie to było bardzo trudne”. To jest często efekt kłótni, przekraczania granic. Mam jednak poczucie, że tutaj ważne jest, aby oddzielić szantaż emocjonalny typu „odchodzę” od tego, gdy już wszelkiego rodzaju nasze granice w związku zostały przekroczone. Tzn. rzeczywiście nasz partner nadal jest uzależniony albo nadal utrzymuje podwójną relację, albo nadal nie jest emocjonalnie dostępny i nic z tym nie robi. Wówczas odejście jest ratunkiem – dla siebie i dla dzieci, jeżeli są również.

 

Czyli te sytuacje, które opisałaś przed chwilą – uzależnienie, bycie w podwójnej relacji – są takimi momentami w związku, które powinny nam dać impuls do rozwiązania go?

 

Myślę, że niekoniecznie impuls, bo jeżeli ktoś jest uzależniony, to wskazuje to już na jakiś proces – jesteśmy w tej relacji we współuzależnieniu i stawiamy granice: dajemy czas, prosimy o pójście na terapię, dajemy szansę. I bardzo często ostatnią szansą jest odejście. Tak samo w przypadku życia z drugą kobietą czy z kobietami w tle – nie jest możliwe, żeby utrzymywać w takiej sytuacji zdrową relację; ja mam partnera, ale mój partner ma jeszcze kilka partnerek i wszyscy mamy się dobrze, a nasz związek jest niby zamknięty.

To jest absolutnie niemożliwe. Oczywiście otwarte związki też z tego powodu borykają się z bardzo dużym cierpieniem.

 

Ale często jest tak, że mimo iż przychodzi nam do głowy myśl, że może lepiej byłoby dla nas i dla dzieci zakończyć relację, nie mamy odwagi odejść. Albo ta decyzja wydaje nam się tak trudna, potrafimy tkwić w relacji, która nam nie służy, długimi latami.

 

Czasami bywa tak, że powielamy wzorzec, który reprezentowała nasza mama –  jesteśmy w niedostatniej relacji albo w zaburzonej relacji. W niedostatniej pod względem akceptacji, szacunku, miłości, akceptacji i takich komponentów, które budują relację. Czasami mamy takie przekonania; czasami mamy takie wzorce; czasami udajemy, że nic się nie dzieje i żyjemy w iluzji. Wszystkie te rzeczy, które wymieniłam są jednak poważnym zaburzeniem i niezwykle obciążają. Nie tylko nas, ale całą rodzinę, nasze dzieci, również naszych przyjaciół, jeżeli mamy z nimi bliskie relacje.

 

Czyli życie w iluzji nikomu nie służy?

 

Nikomu nie służy i wiąże się z bardzo dużym napięciem, z bardzo dużym stresem, z ogromną potrzebą ciągłego tłumaczenia partnera i jego różnych zaburzeń, które zauważamy, ale udajemy, że ich nie widzimy. Bądź nie przyjmujemy, tłumacząc, że „on tak ma”, „on się musi napić”, „on, gdy się zdenerwuje, to krzyczy”, „ona jest rozrzutna”, „ona musi mieć więcej partnerów, bo potrzebuje więcej atencji”. Nie chciałabym tutaj generalizować, bo to dotyczy zarówno kobiet, jak i mężczyzn. Natomiast idealizacja jest częstym mechanizmem, żeby nie odejść, żeby zostać w tym, co jest, bo tak było całe życie.

 

Robimy to ze strachu?

 

Bardzo często tak. Mamy tutaj do czynienia ze wczesnodziecięcymi lękami separacyjnymi, ponieważ odchodząc od partnera, musimy przeżyć odrzucenie, samotność, porzucenie. I również musimy mieć świadomość, że to jest nieodwracalna decyzja, bo nasz partner nie był w stanie z nami żyć, nie był w stanie budować tej relacji. Przekraczał nasze granice, a te szanse, które dawaliśmy, były szansami na jej odbudowanie.

 

Warto walczyć o taki związek?

 

Ja uważam, że zawsze warto, chociaż poczucie granic jest niezwykle ważne. Zawsze warto zmienić siebie, zawsze warto powiedzieć, co nam w tej relacji nie służy, rozmawiać z partnerem, pójść wspólnie na terapię, wyjechać razem na warsztaty, pójść razem w góry, porozmawiać w innym środowisku – poza domem. Powiedziałam o górach dlatego, że spędzanie tam czasu wiąże się z wysiłkiem fizycznym, w związku z tym te rozmowy też inaczej się toczą – w inny sposób rozmawiamy. I niezwykle ważne jest też, żeby stworzyć poczucie granic, ponieważ to jest równoznaczne z poczuciem naszej własnej wartości. Nikt nie pozwala sobie na to, żeby żyć w takim trio: ja, mój partner i alkohol albo ja, mój partner i koleżanka z pracy. Albo partner, partnerka i jej rodzice – bo to też stanowi często powód rozstań – gdy rodzice są za blisko i decydują o związku, możemy tego nie znieść, nie wytrzymać.

 

Nie żyjemy wówczas we własnej przestrzeni emocjonalnej, rodzinnej?

 

Tak, nie żyjemy we własnej przestrzeni, nie podejmujemy własnych decyzji, nie jesteśmy w stanie funkcjonować wtedy zdrowo. Cały czas nasze myśli uciekają wtedy z życia codziennego i zastanawiamy się: co on teraz robi? co ona teraz robi? dlaczego ona nie jest decyzyjna, kiedyś zachowywała się inaczej? dlaczego on mnie nie słucha, przecież chcę dobrze, mamy dzieci… To są pytania związane z cierpieniem, nad którymi naprawdę warto się pochylić.

 

Jeżeli więc związek jest źródłem cierpienia, a nie radości, powinniśmy rozważyć odejście?

 

Powinniśmy dać sobie szansę na postawienie granic, na rozmowę, na próbę ratowania relacji.

 

Ale jeżeli nie jest to możliwe, to po prostu…

 

Jeżeli nie jest to możliwe – to jest ostateczność. Często rozciągnięta w czasie, ale oczywiście. Powinniśmy wziąć pod uwagę, że ta relacja może się nie udać, po prostu. I nie traktować tego jak własnej porażki, bo próbowaliśmy/próbowałyśmy, więc nie mamy sobie nic do zarzucenia, a odejście jest ostatecznością, żeby uratować siebie.

 

A jeżeli to my jesteśmy przyczyną, dla której związek się rozpada? Bo mamy jeszcze inne życie – niekoniecznie drugą, równoległą relację, ale np. życie zawodowe jest dla nas ważniejsze niż relacja? Co wtedy?

 

Wtedy należy zadać sobie pytanie, jaką mamy hierarchię ważności emocjonalnej? To jest bardzo ważne, żeby sobie uświadomić, czy u nas na pierwszym miejscu jest bycie blisko w związku, następnie w rodzinie, następnie ze sobą, a dopiero póżniej życie zawodowe, hobby i inne rzeczy? Czy może priorytety są zupełnie inne? Związek rzadko kiedy rozpada się z powodu pracy.

Bardzo często pacjenci mówią mi: „moja żona za dużo pracuje” albo „mój mąż jest często nieobecny” – to są takie powierzchowne trudności w relacji. Zazwyczaj kryje się pod nimi brak szacunku, brak akceptacji, dużo chłodu i oziębłości, często seksualnej. To są już dużo poważniejsze tematy, w związku z którymi przeżywamy kryzys. Praca natomiast jest tematem zastępczym – idę do pracy, ponieważ tam mam akceptację, której nie mam w domu.

 

Rodzaj ucieczki?

 

Rodzaj ucieczki, czasami takiego hobby.

 

A dlaczego dochodzimy w relacji do takiego punktu? Bo zakochujemy się w kimś, wiążemy się z tą osobą, spodziewamy się, że będzie nam razem fantastycznie długie lata, a po jakimś czasie, krótszym bądź dłuższym, okazuje się, że nie chcemy z tą osobą spędzać czasu.

 

Często bywa tak, że problemy dnia codziennego…

 

Czy to jest np. rozczarowanie? Albo nieumiejętność udźwignięcia jakichś codziennych sytuacji?

 

Bywa różnie. Zakochujemy się, wiążemy, fantastycznie spędzamy czas, poznajemy się… Pamiętajmy, że wszystko, co nowe jest super.

 

Idealizujemy.

 

Tak. Doświadczamy mnóstwa emocji, przeżyć. To jest nowy człowiek, który się nami fascynuje. To już na start jest dużo, dużo łatwiej, niż zobaczyć go takim, jakim jest w rzeczywistości – że gdy rano się budzi, pyta: „gdzie śniadanie?” Tak że to jest zupełnie inna optyka.

 

Albo budzi się bez makijażu. (śmiech)

 

Myślę, że w niedojrzałych relacjach to też jest trudność. To jest zupełnie inna optyka widzenia, czucia i też zupełnie inaczej wtedy jesteśmy obecni w tej relacji. I często mam takie poczucie, że im dłużej trwa ten początek, tym łatwiej poradzić sobie później z trudnościami dnia codziennego.

 

Czyli im dłużej trwa ta fascynacja?

 

Fascynacja, czyli niekoniecznie ten etap polegający na tym, że ja mieszkam w swoim mieszkaniu, on mieszka w swoim. Tylko na tym, że budujemy wspólną relację, odkrywamy siebie nawzajem – nie tylko seksualnie, ale też emocjonalnie, intelektualnie. Ja próbuję zainteresować go swoimi rzeczami, on mnie – swoimi; i jest to takie spotkanie się dwóch światów. Moim zdaniem, to jest dobry fundament pod związek. Jeżeli tego nie będzie, to każda trudność życia codziennego stanie się ogromnym ciężarem: od chorób naszych własnych, chorób dzieci, po trudności relacyjne, problemy finansowe, problemy w pracy itd. W nieskończoność mogą się wtedy piętrzyć trudności, z którymi ta para sobie nie poradzi.

 

Czy dlatego, że nie chcemy dawać siebie tej drugiej osobie?

 

Dlatego, że czujemy się niesłuchani, niezauważeni. Nikt nam nie pomaga. Jesteśmy samotni. Czyli to, że partner mnie widzi, fascynuje się mną, kocha chodzić ze mną do opery, pomimo, że nie lubi muzyki klasycznej, dużo dla mnie robi, jest niczym w porównaniu z życiem codziennym. I tutaj bardzo ważny jest poziom zakochania i dojrzałej miłości, żeby później zmierzyć się z tymi trudnościami dnia codziennego. Bo jeżeli np. mój partner fascynuje się moim ciałem, a nie jest w stanie pomóc mi w cierpieniu w związku ze zwolnieniem z pracy, to ta fascynacja moim ciałem jest niczym, nic nie znaczy.

 

A na odwrót?

 

Gdy pomaga w cierpieniu? Moim zdaniem to jest związek, który jest do uratowania. Oczywiście, może temu partnerowi podobać się takie ciało, a inne nie, ale nas szanuje, jest z nami blisko emocjonalnie; nad ciałem zawsze możemy popracować, a może to ciało, które zmienia się tysiące razy nie jest już aż tak ważne? Tutaj znaczenie też ma hierarchia ważności.

 

A z czego to wynika z naszych doświadczeń wcześniejszych? Czy z tego, jak byliśmy traktowani przez rodziców?

 

Często wynika to z tego, w jaki sposób byliśmy traktowani i wychowywani, ponieważ hierarchia ważności emocjonalnej jest bardzo często hierarchią, która panuje i pracuje w naszych rodzinach pochodzenia. Powiedziałam „pracuje”, ponieważ gdy dziecko dorasta, zaczyna zauważać różnego rodzaju zachowania, np. że dla taty ważniejszy jest intelekt, a dla mamy – czas wolny. Takiego stereotypu tu użyłam, ale bardzo często słyszę to w gabinecie i bardzo często dziecko próbuje się też w tym odnaleźć. Czas wolny jest tak samo ważny, jak intelekt; jeżeli nie ma czasu wolnego, intelekt nie może się rozwinąć. I jeśli

w taki sposób wytłumaczymy to sobie, naszemu partnerowi, naszym dzieciom, zbuduje to naszą relację, ponieważ jesteśmy w stanie uświadamiać tę naszą hierarchię ważności emocjonalnej innym i to nam bardzo pomoże. Natomiast jeśli cały czas jest walka typu: „bo ty tylko siedzisz w pracy, a ty tylko masz czas wolny”, będzie to bardzo trudne w przypadku dużych konfliktów.

 

A kiedy dojdziemy już do punktu, w którym myśl o rozstaniu w nas dojrzeje i będziemy gotowi na rozstanie – w jaki sposób zakomunikować to partnerowi, żeby nie zadać mu cierpienia ponad miarę?

 

To jest niemożliwe, ponieważ rozstanie wiąże się ze śmiercią związku.

 

Chodzi mi o to, że tego cierpienia jest i tak wystarczająco dużo, więc w jaki sposób zrobić to z klasą? Tak, aby nie dołożyć mu dodatkowej porcji tego cierpienia?

 

Jeżeli ktoś nas rani, a my dajemy mu szansę, rozmawiamy, budujemy więź, staramy się, przekraczamy własne granice i mówimy cały czas: „już nie wytrzymuję, zostawię cię, zrób coś, proszę, uratujmy się”, to w takim momencie mało kto myśli o tym, żeby rozstać się z klasą. Rozstajemy się, żeby ratować swoje życie.

 

Ale można to zrobić elegancko.

 

Nie wydaje mi się, że to jest dobre słowo. Jeżeli wypadasz z łodzi, nie czekasz na wielki, cudowny ponton czy statek, tylko ratujesz się każdym drewnem, którego się chwycisz i dzięki któremu dopłyniesz do brzegu. I to drewno to jest często komunikat „dosyć”. Tutaj nie chodzi o klasę. Chodzi o uratowanie siebie, bo to są bardzo często ludzie, którzy już nie mają innego wyjścia.

 

Ja myślę, że z każdej sytuacji można wyjść z szacunkiem dla drugiej strony. Bez względu na to, ile cierpienia nam zadała ta osoba.

 

Tak, ale jeżeli szacunek do mnie samej jest równoznaczny z tym, że mówię przez miesiąc, dwa, trzy, pół roku „dosyć, nie wytrzymuję już więcej” i w pewnym momencie pakuję torbę i wychodzę, to moim zdaniem, to jest najważniejsze. I jak sobie poradzi druga strona z tym – czy uniesie to cierpienie, czy będzie dzwonić, czy może rozpadnie się w końcu i zacznie coś ze sobą robić? – to jest mniej istotne. Ten czas już minął. Bo tutaj nie możemy postąpić tak, że w tym odchodzeniu będziemy szanowali naszego partnera bądź partnerkę, a nie siebie.

 

Nie mówię o tym, nie to miałam na myśli. Miałam na myśli to, że szanując siebie właśnie i w trosce o swój dobrostan, odchodzimy w taki sposób, żeby nie robić dodatkowej krzywdy partnerowi, bo sytuacja jest i tak tragiczna. Dla tego związku, dla relacji, dla dzieci, które są w tej relacji. Często partnerzy przy rozstaniu grają przeciwko sobie dziećmi. Ja pytam o taką sytuację, żeby nie eskalować cierpienia.

 

Tak, tylko każdy bierze odpowiedzialność za siebie i nigdy nie wiesz, jak zachowa się partner, który usłyszy „odchodzę” po raz tysięczny i ta partnerka naprawdę odchodzi. Nie wiemy, jak on_ się zachowa, co zrobi, jak będzie zachowywał_ się w sądzie podczas sprawy rozwodowej? Jaką eskalację cierpienia, lęku, strachu i agresji to w nim czy w niej wywoła? Także tutaj możemy powiedzieć z największą klasą i szacunkiem do siebie: „już nie chcę; dziękuję, odchodzę, pakuję się, wyjeżdżam, wyprowadzam, biorę dzieci, spotkamy się w sądzie, podzielimy majątek”. A jego reakcja to jest jego życie; jej reakcja, to jest jej życie. I jak ta osoba zachowa się w kryzysie? Tego nie wiemy, ponieważ stres związany z rozstaniem jest bardzo silny, a jego wynikiem często jest zespół stresu pourazowego, i wiąże się z różnego rodzaju emocjami i zachowaniami, które wykonujemy w afekcie. Tak więc trudno przewidzieć, jak ta osoba się zachowa. Jeśli powiemy ładnie: „wychodzę, dziękuję, nie możemy być razem” – nie wiemy, jak on czy ona się zachowa. I podobnie w sytuacji, gdy będziemy krzyczeć.

 

Czy krzyk albo awantury nie będą eskalowały tej sytuacji? Emocji, jakie się wtedy pojawiają?

 

Często tak, natomiast złość, która wynika z bardzo dużego lęku, ponieważ nikt nie wie, co będzie dalej, z bardzo dużej bezradności, często jest dużo bezpieczniejsza niż powiedzenie na zimno „odchodzę”. Bo tutaj są jakieś uczucia. To też dla dzieci jest bardzo często sygnał, że naprawdę jest źle. A gdy pakujemy walizeczki, odchodzimy i nadal jesteśmy mili, sympatyczni, to zazwyczaj w takich parach później, na drodze sądowej np., rozpętuje się prawdziwe piekło.

 

Rozstanie nie jest końcem świata.

 

Tak.

 

Chociaż tak nam się wydaje.

 

Często jest etapem, zmianą. Znam bardzo wiele przypadków, gdy w momencie, gdy następuje rozejście się, separacja partnerów, uaktywniają się takie zasoby w relacji, że zupełnie inaczej (gdy jeszcze, oczywiście, uczucie jest obecne, gdy ta krzywda nie przekroczyła wszelkich rozmiarów) partnerzy zaczynają się wobec siebie zachowywać. Zaczynają siebie zauważać, traktować poważnie. Że gdy kobieta nagle powiedziała „odchodzę” i odeszła, to był sygnał, że naprawdę nasza relacja się kończy. Jeżeli jest między partnerami więź, są emocje, łączy ich wspólna historia, niezależnie, czy są dzieci czy ich nie ma, bardzo często następuje wówczas kolejna próba nawiązania relacji. Ja nazywam to miłością od drugiego wejrzenia.