Wykonanie strony | The Best Projects

S.01 E.10 MATKA, KTÓREJ NIE BYŁO - Podcast do przeczytania
Podcast nieBEZPIECZNE ZWIĄZKI
Podcast nieBEZPIECZNE ZWIĄZKI

Podcast do przeczytania

01 sierpnia 2023

S.01 E.10 MATKA, KTÓREJ NIE BYŁO

Opis

 

Reperkusje deficytu bliskości z mamą w dzieciństwie odczuwamy jako dorośli. Gdy w relacji partnerskiej nie odnajdujemy spełnienia w miłości, warto przyjrzeć się tej pierwszej, najważniejszej dla nas relacji – z mamą. Możemy nie pamiętać tego, co działo się w naszym dzieciństwie, możemy idealizować naszą mamę, ale to, czego doświadczyliśmy jako dzieci, ma wpływ na całe nasze życie. Największy na więzi, relacje i miłosne związki. Co więcej, na podstawie tego, jakie trudności napotykamy w relacjach z partner_ możemy rozpoznać, jaką relację mieliśmy z własną matką. Czy była daleko czy blisko? Czy musieliśmy się o nią starać czy była dla nas dostępna? Czy była zimna czy czuła? Nie ma możliwości, abyśmy w relacji partnerskiej mieli poczucie, że jesteśmy słuchani i akceptowani, jeżeli nie otrzymaliśmy tego od własnej matki. Co nie znaczy, że na ten brak jesteśmy na zawsze skazan_. Niezwykle ważne jest, by swoją relację z matką urealnić. Jeśli żyjemy w iluzji szczęśliwego dzieciństwa, to gdy pojawiają się problemy z emocjonalną i fizyczną bliskością w naszych związkach – nie wiemy, co się dzieje. Nie jesteśmy bowiem świadomi, że w swoim emocjonalnym wyposażeniu nie mamy stanu bliskości, którego jako dzieci nie doświadczyliśmy. 

 


 

Jest takie powiedzenie, że matka zawsze siedzi z tyłu. Ja rozumiem je w ten sposób, że relacja z matką, jaką mamy we wczesnym dzieciństwie i wczesnodojrzałym wieku, wpływa na związki, które budujemy w życiu dorosłym.

 

I na to, jakie mamy relacje ze sobą sam_.

 

Tak. Co dla ciebie znaczy „matka, której nie było”? Czy to jest matka niedostępna emocjonalnie? Czy emocjonalnie i fizycznie? Jak należy to rozumieć?

 

Często jest to mama, która jest niedostępna emocjonalnie. Oczywiście bywa, że nie ma z nią również kontaktu fizycznego. A nawet jeśli jest, to ona zachowuje się jak gdyby jej nie było, tzn. jest niezainteresowana. Ten opis pasuje też do takiej matki, za którą tęsknimy. Czyli gdy mamy dużo lepszy jej obraz niż ona jest w rzeczywistości. Taki, jakiej jej pragniemy.

 

A skąd on się bierze w nas?

 

Bardzo często z niezaspokojonych potrzeb. Mam wiele pacjentek i pacjentów, którzy całe życie marzyli, że mama pójdzie z nimi na lody – nigdy nie poszła. Że mama ich przytuli, że będą mieli jakikolwiek kontakt fizyczny z nią. I często z tymi deficytami są w życiu dziecięcym, później w nastoletnim i wreszcie w dorosłym – w związkach i relacjach z partner_, kochankami. Jest to niezwykle trudne, ponieważ ten deficyt i ta tęsknota zostają na całe życie.

 

Czy nie można się tego pozbyć, np. podejmując terapię?

 

Pozbyć – nie, ponieważ mama taka była, że jej nie było. Można natomiast zaspokoić swoje potrzeby.

 

Mówiąc „pozbyć” mam na myśli doświadczenie tego deficytu i tej tęsknoty.

 

Jeżeli uświadomimy sobie, że to jest nasz deficyt oraz czym ta tęsknota dla nas była i czym jest, przestanie być już w nas tak bardzo aktywna. Przestanie mieć znaczenie. I bardzo często wtedy również mama – ta nasza nieidealna – przestaje mieć dla nas znaczenie. Cierpienie z powodu tego, że jej nie było zmienia się w akceptację – zaczynamy akceptować mamę taką, jaka ona jest. Przestajemy jej wtedy pomagać, przestajemy angażować się w jej życie.

 

Oddalamy się od niej?

 

Bardzo często. I nie ma już tej dynamiki przyciągania-odpychania między nami.

 

Czy to się dzieje w jakimś określonym momencie życia?

 

Bardzo często, gdy rodzimy dzieci bądź zostajemy ojcami – ten temat bowiem dotyczy zarówno kobiet, jak i mężczyzn. A więc w momencie, gdy zostajemy rodzicami. Też gdy zaczynają nam się nie udawać związki oraz gdy doświadczamy w sobie słów lub zachowań naszej matki.

 

Co to znaczy?

 

Że zaczynamy traktować siebie tak jak traktowała nas nasza mama – np. oceniamy się, poniżamy, mamy zaburzone relacje z jedzeniem, mamy trudności w zaakceptowaniu siebie.

 

Wyglądu własnego ciała również?

 

Często, tak. Mamy problem z akceptacją naszego partnera, bo widzieliśmy np., że nasza mama nie akceptowała naszego ojca. Mamy też często takie pragnienie, żeby jej o wszystkim mówić, żeby być w takiej kontroli z nią, żeby się nią opiekować. Tego rodzaju zachowania bardzo często zaburzają też relacje rodziny własnej, czyli z naszymi dziećmi i z naszym partnerem czy partnerką. Bo matka jest jak gdyby pomiędzy.

 

Czy matka jest ważniejsza niż relacja nasza z partnerem i dzieckiem?

 

Jeżeli nie wyszliśmy z tej dziecięcej tęsknoty i z tych dziecięcych deficytów to tak –  jest ważniejsza.

 

Często będziemy o nią zabiegać?

 

Tak. Często też wybieramy sobie na męża bądź żonę osobę, która w pewien sposób traktuje nas w ten sam sposób jak traktowała nas mama. I odtwarzamy nieświadomie ten schemat. Bardzo często, gdy pojawiają się dzieci i zauważamy, że nasza córka ma głębszy kontakt z naszą mamą niż mieliśmy my w dzieciństwie, to zaczynają się zaburzenia relacji, ponieważ pojawia się zazdrość, złość na tę mamę. Że ona naszemu dziecku daje emocje, których nam nie dawała. I to, oczywiście, również osłabia nasze poczucie własnej wartości – niezależnie, czy męskiej czy kobiecej.

 

A dlaczego tak się dzieje, że babcie często mają lepsze relacje z wnukami niż z własną córką czy własnym synem? Że wnukom potrafią okazywać emocje, a dzieciom nie?

 

To zjawisko określa się jako przesuniętą granicę miłości. Polega ono na tym, że córka uaktywnia w matce samą siebie, czyli matka widzi w córce małą siebie, a we wnuczce już nie. Jeżeli widzimy w córce wszelkie deficyty i słabości, które mamy w sobie i których nie akceptujemy, to będziemy odrzucać te deficyty i te słabości w naszej córce, a tym samym odrzucać córkę. Jeżeli córka urodzi wnuczkę, to tę wnuczkę już przyjmiemy, bo ona nie będzie uaktywniała w nas naszych deficytów. Ten sam mechanizm może występować też pomiędzy ojcem i synem.

 

A pomiędzy wnukiem i babcią?

 

Nie. W takiej relacji bardzo często występuje taki mechanizm jak z synem – jeżeli syn był odrzucany, to wnuk też będzie. Dzieje się tak, ponieważ nie jest to relacja tej samej płci. Babcia w synu raczej nie widzi małej siebie, często widzi natomiast swojego partnera/męża, który nie do końca jest obecny w relacji. I wówczas syn staje się ważniejszy niż on.

 

A jeżeli miała syna, którego akceptowała, to wnuka też będzie akceptowała?

 

Bardzo często, tak.

 

Czyli to są paralelne relacje?

 

Tak. I też takie relacje, które w pewien sposób wiążą się z traumą transgeneracyjną. Tzn. to, co widzimy w dziecku bardzo często nas odrzuca, więc nie jesteśmy w stanie tego dziecka przyjąć.

 

Czy tacy rodzice mają tendencję do „programowania” życia swojego dziecka?

 

To zależy.

 

Pytam o sytuację, gdy np. nie czują się szczęśliwi, wystarczająco spełnieni w życiu – czy wtedy te swoje niespełnienia przenoszą na dzieci?

 

Czasami tak, a czasami odrzucają swoje dzieci i nie zajmują się nimi, ponieważ te dzieci przypominają im o ich porażce. Wszystko zależy od osobowości rodziców. Niektórzy będą projektowali życie – oczywiście całkowicie nieświadomie, poprzez kontrolę i bardzo duże napięcie, i naciski, żeby dziecko osiągnęło sukces, którego rodzice nie osiągnęli; albo żeby wykonywało zawód, którego rodzice nie mogą wykonywać. Niektórzy natomiast będą całkowicie odrzucać dziecko, nie zajmując się nim. Takie skrajne, bardzo zaburzające zachowania, często sprawiają, że dziecko w życiu dorosłym doświadcza poważnych zaburzeń.

 

Jakich?

 

Bardzo często są to zaburzenia kompulsyjno-obsesyjne, nerwice natręctw, depresja. Dzieje się tak, ponieważ dziecko nie czuje ze strony rodziców bezwarunkowej akceptacji, tylko musi być „jakieś”, spełniać ich oczekiwania, aby przeżyć. I wiadomo, że będzie je spełniało, czy tego chce czy nie chce.

 

Nawiązując do tematu naszego poprzedniego odcinka, poświęconego stylom przywiązania, w przypadku matki nieobecnej – jaki to jest rodzaj więzi?

 

Zazwyczaj jest to styl przywiązania ambiwalentno-lękowy. Taki buduje się, gdy mama jest nieobecna – niezależnie na jakim poziomie.

 

Mama nieobecna emocjonalnie może być nieobecna z różnych powodów?

 

Tak, bardzo często też sama ma taką mamę, która też była nieobecna i odtwarza swój schemat, w którym nie jest w stanie sama się zatrzymać.

 

Jeżeli przyczyną emocjonalnej nieobecności matki jest na przykład depresja, jak kształtuje to dorosłe życie dziecka oraz sposób budowania przez nie relacji? Czy w życiu dorosłym jest ono bardziej podatne na depresję i stany lękowe?

 

Jak najbardziej, ponieważ depresyjna mama może wychować dziecko, które jest współzależne od depresji albo po prostu może mieć zaburzenia depresyjne. I to dziecko bardzo często czuje się omnipotentne, czyli ratuje mamę z tej depresji i robi to przez całe życie, a później ratuje swojego partnera i też robi to przez całe życie. Albo samo ma również stany depresyjne, zaburzenia lękowe jak mama, czyli schemat, który widziało w dzieciństwie odtwarza jeden do jednego. Schemat zachowania, funkcjonowania, wyrażania emocji, odczuwania zablokowanych emocji. Pytanie jeszcze, jaką rolę pełni w tej relacji tata? Bo nie tylko matki wychowują dzieci, ale również ojcowie. A więc: czy ta relacja pomiędzy depresyjną mamą i jej partnerem jest pełna oraz w jakim stopniu są w niej rozwiązywane problemy, a w jakim te deficyty czy emocje są przerzucane na dzieci?

 

A jeżeli matka jest bardziej skoncentrowana na partnerze? Albo na innej relacji, którą ma poza oficjalnym związkiem? Wtedy również bywa niedostępna dla dziecka emocjonalnie?

 

Tak, i wtedy dziecko cały czas walczy o uwagę, pragnie być zauważone. W przyszłości może to skutkować zaburzeniami osobowości, zaburzeniami emocjonalnymi, również zaburzeniami odżywiania.

 

A czy zaburzenia odżywiania wynikające z tej sytuacji, mogą pojawić się już we wczesnym dzieciństwie?

 

We wczesnym dzieciństwie np. jedzenie wybiórcze ma często inne podłoże niż odrzucająca mama. Powodem takiego zachowania jest zbyt kontrolująca mama, czyli zbyt aktywnie obecna, ale nie do końca podążająca za potrzebami dziecka. Natomiast gdy dziecko ma zaburzenia odżywiania w czasie gdy dorasta, to zazwyczaj są one wynikiem tego, że tej mamy nie ma. I córka czy syn, częściej jednak dotyczy to dziewczynek, czują się nieakceptowane pod względem wyglądu swojego ciała.

 

A czy mając takie doświadczenia z dzieciństwa – z matką nieobecną, jesteśmy w stanie zbudować szczęśliwą relację z partnerem w dorosłym życiu?

 

Bardzo często tak, tylko niezwykle ważna jest świadomość, wgląd – że relacja z partnerem jest na dobrą sprawę przedłużeniem relacji z mamą. I jeżeli mamie nie mogliśmy powiedzieć np. „nie mów tak do mnie”, bo obawialiśmy się, że w ogóle nie będzie z nami rozmawiała (czyli będzie nas odrzucała), to możemy spróbować powiedzieć to partnerowi. Ja zawsze polecam taką szczerą komunikację, żeby nauczyć się partnerstwa ze sobą. Jeżeli partner nie jest w stanie zatrzymać swoich ocen na nasz temat, bo sam był oceniany, to jeśli łączy nas uczucie, więź, możemy coś z naszą relacją zrobić – uratować ją. Bez wglądu i świadomości nie zrobimy nic, będziemy jedynie odtwarzać schemat bycia za daleko.

 

Za daleko od siebie?

 

Tak. Kolejny schemat bycia za daleko od siebie nawzajem i kolejny schemat bycia za daleko od siebie indywidualnie również. Bo jeżeli oceniamy naszego partnera, czyli kogoś z kim żyjemy, to też paradoksalnie oceniamy siebie. Jeżeli oceniamy nasze dziecko, to oceniamy osobę, która od nas pochodzi. I w tym momencie pojawia się już duża agresja wobec partnera, wobec dziecka, ale również wobec siebie.

 

Czy to jest tak, że my to projektujemy?

 

Odtwarzamy schemat, który widzieliśmy w dzieciństwie. Widzieliśmy pragnienie doskonałości, jak bardzo musieliśmy się starać o naszą mamę, i widzimy nasze dziecko, które urodziłyśmy i które w ogóle się o nas nie stara, więc bardzo często pojawia się złość – na to, czego sami doświadczyliśmy i na to, że nasze dziecko nie robi tego samego, co my robiliśmy. Bo, pamiętajmy, że wychodząc z domu mamy poczucie, że każdy ma tak samo. I dopiero wgląd w siebie uświadamia nam, że nie musimy żyć tak samo jak w dzieciństwie. Że to jest bardzo często takie podążanie w kierunku samounicestwienia, podążanie za pragnieniem, które nigdy nie zostanie zaspokojone. Bardzo duże pokłady agresji są w ten sposób uaktywniane. Jeśli oceniamy siebie, jest to autoagresja. Jeśli oceniamy innych – zatrzymujemy w sobie bardzo duży ładunek negatywnych emocji i to również bardzo zaburza nasze relacje.

 

Oprócz dążenia do wyrównania deficytów i niskiej samooceny, jakie jeszcze emocje mogą się w nas pojawiać?

 

Taki wewnętrzny konflikt: czy kocham matkę czy jej nienawidzę? I bardzo często identyczny konflikt w relacji z sobą samym, z partnerem, z dzieckiem – zapewne z córką.

 

Ale ten imperatyw, żeby kochać matkę i w ogóle kochać rodziców, jest nam narzucony społecznie.

 

Oczywiście, jak najbardziej.

 

Więc myślę, że my często możemy być w takim konflikcie wewnętrznym – że czujemy przymus kochania, a de facto matki nie kochamy, bo niewiele od niej otrzymaliśmy i po prostu nie jesteśmy w stanie wskrzesić w sobie jakichkolwiek pozytywnych, ciepłych uczuć wobec niej.

 

Tak, bardzo często tak jest, że jej nie kochamy, ale udajemy tę miłość poprzez staranie się, bo inaczej nie jesteśmy w stanie funkcjonować, ponieważ tak zostaliśmy nauczeni. Gdzieś w głębi czujemy, że mama też nas nie kocha i później odtwarzamy to w relacji ze sobą sam_ , z naszymi dziećmi i partnerami. I rodzi się dysonans, bo z jednej strony pragniemy być kochani, a z drugiej – nie umiemy tego zrobić. Zaczynamy się więc obwiniać, wydaje nam się, że coś z nami jest nie w porządku, że nie potrafimy wyrażać emocji, że nie mamy tego w sobie, że czujemy się puści. Nie umiemy przytulić dziecka. Mamy poczucie, że nie zasługujemy na miłość, na rodzinę. Wtedy bardzo często pojawiają się zaburzenia depresyjne, lękowe.

Z mojego prawie 20-letniego doświadczenia w pracy z pacjentami wynika, że ludziom bardzo trudno jest przyznać się do tego, że nie kochają własnej matki. W naszym kraju kult matki jest tak ogromny, w ogóle taki jest, więc powiedzenie tego wprost, nawet podczas psychoterapii, niekoniecznie mamie, wiąże się z bardzo dużym wewnętrznym cierpieniem. – Że nie potrafię mojej matki kochać, bo ona mnie tego nie nauczyła. Ona była pierwsza, ona mnie stworzyła, ona nauczyła mnie czuć różne emocje i nie czuć tych emocji, których nie czuję. I gdy zastanowimy się nad tym tak bardzo spokojnie i delikatnie, dopiero wtedy uwidoczni się, że nie musimy mieć poczucia winy z tego powodu, że nie kochamy swojej mamy.

 

No właśnie, to poczucie winy często jest bardzo silne.

 

I bardzo zatrzymujące nas wewnętrznie w przekonaniu, że coś z nami jest nie tak.

 

Nie powinniśmy tak myśleć o sobie?

 

Absolutnie nie. Bardzo uświadamiającą rzeczą dla osób, które przeżywają tego typu emocje i nie radzą sobie z poczuciem winy, jest powiedzenie im: „najpierw była twoja mama, później była_ ty. I to ona, i oczywiście ojciec, nauczyli cię kochać bądź nie kochać, okazywać emocje lub ich nie okazywać”. Jeżeli to przyjmiemy i zaakceptujemy, dopiero wtedy pojawi się ulga.

 

Ale też jesteśmy poddani w tym względzie silnej presji społecznej. Bywamy oceniani przez ludzi, którzy nie mają wglądu w naszą sytuację oraz w relacje, jakie łączyły nas z naszą matką. Jesteśmy oceniani jako niewdzięczne dzieci, gdy nie chcemy np. utrzymywać kontaktu ze starzejącymi się rodzicami i gdy nasze życie jest dla nas ważniejsze niż relacja z matką. To jest niesprawiedliwe i krzywdzące.

 

Bardzo niesprawiedliwe, bo nikt nie widzi tego dziecka, które gdy było maleńkie, było porzucane, zamykane w pokoju, często bite i poniżane. Tylko wszyscy widzą po 30 latach tę matkę – schorowaną staruszkę, która wymaga opieki. Ja mam takie poczucie, że jeżeli nie zobaczymy całości tej relacji, to nie będziemy w stanie pomóc. Oczywiście, zdaję sobie sprawę, że mamie, która nie okazywała dziecku emocji, również nie okazywano emocji. Ale nie na tym polega psychoterapia, żebyśmy odbarczali naszych rodziców, naszych dziadków. Że to nie ich wina. Bo w ten sposób utrzymujemy w sobie bardzo wysoki poziom deficytu i zmuszamy się do pomagania innym ponad nasze siły. Zostajemy też w tym sparentyfikowanym miejscu: jestem mamą swojej mamy i muszę jej pomóc; mój mąż, moje dzieci nie są tak ważne jak moja mama, która się starzeje; daję jej szansę, by mnie pokochała, bo zmieniam jej pampersy w przeddzień śmierci. Nie, nie. To jest bardzo poważne zaburzenie, gdy cały czas oczekujemy, a nie widzimy siebie – swojego pragnienia, swoich tęsknot, swojej rodziny, którą udało nam się stworzyć. Nie może córka konkurować z matką, to jest zupełnie inny rodzaj miłości. I zawsze rodzina własna ma pierwszeństwo przed rodziną pokoleniową. Ponieważ to jest nasza część, którą my budujemy i my tworzymy. A nas budowali nasza mama i nasz tata. I możemy przyjąć to, co dostaliśmy od nich – często przyjmujemy tylko życie – ale też nie z wdzięcznością: ja ci teraz spłacę dług za życie. Nie można spłacić takiego długu, to jest niemożliwe.

 

Też nie można być całe swoje życie wdzięcznym za to, że się było przytulanym albo że rodzice zapewniali nam jedzenie.

 

Oczywiście. Bardzo często te dzieci, które były przytulane, głaskane, okazywano im emocje, nie wymagają tego, aby na starość oddawały im to ich własne dzieci. Absolutnie. Tam są zupełnie inne relacje, nie ma zależności i przywiązania. Ta relacja polega na tym, że ja daję, ale nie oczekuję nic w zamian. Bo spłacając dług za życie, dajemy nowe życie – zakładając rodzinę, posiadając dzieci. Albo jeżeli nie chcemy mieć dzieci to mając siebie, mając swój biznes, mając też „dziecko”, które kreujemy w życiu zawodowym. Oczywiście, gdy posiadamy dzieci, musimy również mieć siebie. To jest bardzo ważne, żeby ten kontakt sam_ ze sobą był jak najbardziej zaspokojony.